Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/324

Ta strona została uwierzytelniona.

Na jego poważnem obliczu zjawił się dobrotliwy uśmiech.
Tłum ryczał w entuzjazmie, gdy właśnie zajechała kareta Niny. Patrząc na scenę owacji dla narzeczonego omal nie rozpłakała się ze wzruszenia.
— Widzisz, — mówiła jej do ucha pani Przełęska — że i Polacy umieją ocenić zasługi swych wielkich ludzi.
Nikodem zszedł do nich i wśród nieustających okrzyków wprowadził Ninę do kościoła. Zagrzmiały organy.
Dawno nie widziano tak wspaniałego ślubu.
Po skończonej ceremonji wychodzących państwa młodych powitano nowemi wiwatami, poczem ci odjechali karetą na tradycyjny spacer po alejach.
Tymczasem niekończący się sznur pojazdów przewiózł gości do hotelu Europejskiego, gdzie przygotowano ucztę weselną na dwieście czterdzieści osób.
Przed hotelem również oczekiwał nadjeżdżających tłum ciekawych.
I tu prezesa Dyzmę powitały okrzyki:
— Niech żyje!
Nikodem był rozpromieniony, Nina jaśniała uśmiechem.
Przyjmowali życzenia od niekończącego się korowodu gości. Przy obiedzie toastom również nie było końca. Odczytywanie depesz gratulacyjnych zajęło bitą godzinę czasu, tak, że bal rozpoczął się dopiero o jedenastej. Pan młody tańczył do upadłego i to z takim szykiem, że goście nie znający jego sukcesów łyskowskich, dzielili się spostrzeżeniami w rodzaju:
— Ktoby przypuścił, że prezes Dyzma ma takie poczucie komizmu!
— Albo:
— Podochocił sobie młody małżonek i bawi się tańcem.
— Ba, dlaczego nie ma się bawić? Żona jak cacko, a Koborowo, to ponoć magnacka fortuna.
Był już jasny ranek, gdy mający nad wszystkiem pieczę, Krzepicki, dał hasło do zakończenia balu. O