— Więc wolał pan, żeby została nadal żoną kryminalisty Kunika? Co?
— No nie. W każdym razie... Przypuszczam, że pan, chociaż jesteś figurą wysoce obskurną, nie będziesz większym łajdakiem od Kunika. Jesteś na to zresztą zagłupi, bo...
— Panie hrabio — przerwał Dyzma groźnie — radzę liczyć się ze słowami!
Ponimirski zamilkł.
— Zamiast mnie obrażać, dziękuj pan Bogu.
— Ho?!
— Tak, dziękuj. Bo ja nie będę znęcać się nad panem tak, jak pański pierwszy szwagier. Przeniesie się pan do pałacu i będzie pan miał zupełną swobodę. Będziemy żyć razem, we trójkę, jadać razem, w gościnę jeździć i gości przyjmować...
Ponimirski ożywił się.
— Mówi pan serjo?
— Zupełnie serjo.
— I będą dawali mi konie pod wierzch?
— Wszystko. Wogóle będziesz pan swobodny. Nawet dam panu pieniądze na drobne wydatki. Długi pańskie już zapłaciłem. Ale i ja mam swoje warunki.
— Jakie? — zaniepokoił się Ponimirski.
— Więc przedewszystkiem buzię na kłódkę. Nie śmiesz pan powiedzieć, że to, coś o mnie opowiadał o tym Oxfordzie i o Kurlandji, to nieprawda.
Żorż roześmiał się:
— Zatem ludzie wierzą w ten absurd?
— Czemuż nie mają wierzyć?
— No, przecie dość na pana spojrzeć!
Dyzma zmarszczył czoło:
— Nie pański interes. Dość, że masz milczeć. A po drugie, pocichu, żeby nikt nie wiedział, musisz mnie trochę poduczyć po angielsku.
— Ja? — oburzył się Ponimirski — ja mam chamów uczyć? To już bezczelne!
— Milcz, głupia małpo! — ryknął Dyzma — wybie-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.