Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

raj, jak chcesz. Albo to, co ci każę, albo w trymiga przeflancuję cię do Tworek.
Ponimirski przygryzł wargi i rozpałakał się:
— Brutus, Brutus — mówił wśród łkania, głaszcząc ratlerka — słyszysz? Twego pana chcą zamknąć znowu w domu warjatów... Brutus!...
Po jego bladej okrągłej twarzyczce ciekły łzy w takiej obfitości, że aż zdziwiło to Dyzmę.
— No — zapytał — co wolisz?
— Proszę do mnie nie mówić na ty — wyniośle odparł Ponimirski i odrazu przestał płakać.
— A niby dlaczego? Jak jesteśmy teraz szwagrami... Właśnie powinniśmy być „na ty“. Coby ludzie powiedzieli? Dawni koledzy i szwagry do tego, żeby na pan?...
— Zabawne! — zgryźliwie uśmiechnął się Ponimirski. — Czy pan jednak nie zdaje sobie sprawy z dystansu, jaki nas dzieli?
— Niby jaki dystans? Chyba ten, że ja jestem normalny, a ty masz fiksum dyrdum we łbie. Słowem, wybieraj, jak chcesz. Powtarzam: pamiętaj, że ze mną żartów niema! A i w mordę potrafię dać tak, że wszystkie zęby wylecą!
Podsunął mu pod nos zaciśniętą pięść, lecz wbrew jego oczekiwaniu Ponimirski ucieszył się:
— Naprawdę? To ciekawe. Często słyszałem, że są takie uderzenia, ale nie zdarzyło mi się widzieć. Wie pan co? Zadzwonię na Antoniego, a pan zademonstruje na nim taki cios. Dobrze?
Już sięgnął ręką do dzwonka, lecz Dyzma powstrzymał go:
— Co pan strugasz warjata. Ja nie Antoniemu dam w mordę, a tobie. Spróbuj tylko. No więc? Zgadzasz się?
Ponimirski rozpaczliwym ruchem załamał ręce i ciężko westchnął:
— Och, cóż za poniżenie, co za upadek! Mam tego bałwana, tego mużyka, nazywać na ty i na dobitek pakować angielszczyznę w ten tępy łeb! Co za czaszka,