Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/336

Ta strona została uwierzytelniona.

kolorowemi lampami. Czasem konno lub powozami jeżdżono do lasu. Nina bardzo lubiła te wycieczki przy księżycu.
Od rana kwitł tenis. Oba korty były zajęte do południa, kiedy podawano lunch. Zresztą każdy robił, co mu się podobało przez cały dzień. Poważniejsza część towarzystwa z zainteresowaniem zwiedzała zakłady przemysłowe i zabudowania gospodarskie, młodsi używali konnej jazdy, kąpieli w jeziorze, organizowali wyścigi motorówek i wioślarskie.
— Ślicznie tu u państwa — mówili wszyscy Ninie i Nikodemowi — Koborowo to prawdziwe cacko.
I rzeczywiście wszyscy czuli się znakomicie. Palarnia została opanowana przez bridge‘ystów, którzy prawie nie wstawali od stolików. W pokoju śniadaniowym przez cały dzień podawano przekąski i napoje wyskokowe.
W trzecim dniu wydano wielki bal.
Było to coś wspaniałego. Na zaproszonych sto czterdzieści osób, przyjechało sto sześćdziesiąt trzy.
Bal rozpoczął się o dziesiątej wieczorem, a został zamknięty hucznym mazurem o pierwszej popołudniu.
Wypito moc alkoholu, w rezultacie czego służba miała masę roboty z odszukiwaniem po krzakach i zakamarkach „trupów“ i z odnoszeniem ich do łóżek.
Zresztą wszyscy poszli spać, gdyż wieczorem miała się odbyć zabawa dożynkowa.
Wokół gazonu przed pałacem ustawiono beczki ze smołą oraz długie stoły dla chłopów, zaś na werandzie dla gości. Wojewoda żartował, że Dyzma będzie musiał zatańczyć z przodownicą, czyli ze żniwiarką samowiązałką.
— To zastanawiające — dodał — jak niesłychanie szybko mechanizacja wywraca wszelkie tradycje. Takie naprzykład dożyki dziś straciły rację istnienia.
— To smutne — powiedziała Nina.
— Tak, zgadzam się z panią, ale jednak prawdziwe.
— A czem się to wszystko skończy — westchnął siwy pan Rojczyński, sąsiad Koborowa. — Istne szaleństwo: