Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/337

Ta strona została uwierzytelniona.

maszyny nie tylko wulgaryzują nasze życie, odbierają mu piękno lecz i samego człowieka wypierają.
— Kto kogo wypiera — oburzył się Dyzma — przecie widzisz pan, że urządzamy dożynki, a ludzie się cieszą. A jeżeli tam trocha hołoty powyzdycha to i czort z nią. Ogólny dobrobyt od maszyn rośnie. Ot co.
Zawrócił się na pięcie i odszedł.
— Ma rację, ma rację — pokiwał głową generał.
— Ale niezbyt, hm..., niezbyt po wersalsku ją wyraża — z akcentem zdziwienia zauważył stary ziemianin.
Wojewoda uśmiechnął się pobłażliwie.
— Mój panie, niech mi pan wierzy: wolno mu, stać go na to. Generał baron Cambronne był wersalczykiem!...
Zagrała orkiestra. Przed pałac zaczęły napływać gromadki włościan.
Nadciągnął wreszcie korowód żniwiarzy, śpiewający dożynkową piosenkę białoruską bez słów. W tem tęsknem a-a-a-a, o melodji surowej, niewyprawnej i o szorstkim dźwięku brzmiała nie radość dokonanych żniw, lecz jakby dziki śpiew pobojowiska. Nina zawsze zastanawiała się nad tą niepokojącą melodją, która przechowała się zapewne od tysięcy lat. Nie wiedziała dlaczego, lecz była pewna, że tak musiał brzmieć śpiew indjan.
Tymczasem korowód się zbliżył. Na czele szła rosła, tęga dziewucha o szerokich, rozłożystych biodrach i bujnych piersiach, które zdawały się rozsadzać wyszywaną zgrzebną koszulę. Z pod krótkiej czerwonej spódnicy widoczne były grube, lecz kształtne łydki i bose stopy, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, które miały jedwabne pończochy i lakierowane pantofelki na francuskich obcasach. Przodownica musiała być znacznie biedniejsza od swych koleżanek. Niosła w ręku wielki wieniec, uwity z żyta.
Stojąc obok Ponimirskiego baron Rehlf wziął go pod ramię i rzekł półgłosem:
— Cóż to za wspaniały okaz! Istna Pomona! Samica