spolitej obraz olejny, przedstawiający autoportret generała w chwili, gdy brawurowym ciosem dzidy przebija jaguara, zyskały dlań oddawna uznanie.
W Koborowie obszernie omawiano tę kandydaturę, która — co należy przyznać — nie wywoływała u nikogo większych zastrzeżeń.
Jedynie podczas kolacji rozwinęła się dyskusja na temat wątpliwości barona co do kolorystyki tła we wspomnianym obrazie.
— Niku — zapytała Nina — a twojem zdaniem, kto powinien teraz zostać premjerem?
— Czy ja wiem...
!— Jednakże?...
! Hm... jak nie Troczyński, to może Jaszuński?...
Nieco podchmielony pułkownik Wareda stuknął kieliszkiem w stół:
— Nie, Nikodem, wiesz, kto powinien zostać premjerem?
— Kto?
— Ty.
Zaległo milczenie. Wszystkie oczy skierowały się na Dyzmę. Ten zmarszczył czoło i w przekonaniu, że Wareda zeń pokpiwa, burknął z niechęcią:
— Urżnąłeś się, Wacek. Daj spokój.
Nina wstała, dając tem samem hasło do przejścia do salonu. W ogólnym gwarze nie słyszano sumitacyj pułkownika.
— Proponuję przejażdżkę po jeziorze — zawołała jedna z pań. — Tak cudnie świeci księżyc!
Towarzystwo zgodziło się z ochotą.
Istotnie, spacer był niezwykle miły. Jezioro leżało nieruchome, jak płyta agatu, usiane brylancikami gwiazd, wśród których jaśniał księżyc, mający, wedle obliczeń wojewody Szejmonta, conajmniej pięćset karatów.
Gdy łódki wśród cichego plusku wioseł wysunęły się na wodę, zaczęto śpiewać.
— Jaka szkoda — westchnął Nikodem — że nie mam pod ręką mandoliny.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/340
Ta strona została uwierzytelniona.