Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/345

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to, że mogę sobie nie dać z tem rady.
— Da pan prezes radę.
Nikodem cmoknął z powątpiewaniem:
— Niby teraz? Przecie tyle tych kryzysów, coraz ciężej...
— Znajdzie pan prezes jakiś pomysł, już o to się nie boję. Co, jak co, a szczęśliwych pomysłów panu nie brak. I niech pan prezes sobie wyobrazi: obejmuje pan rządy, ludność jest zadowolona, poprawia się z miejsca nastrój w społeczeństwie, robi pan kilka efektownych posunięć... A niech jeszcze przyjdzie dobra konjunktura!...
— A jak nie przyjdzie?... He, panie, zblamuję się i tyle.
— No i wielka rzecz, zwali się wtedy wszystko na złą konjunkturę i kryzys ogólno-światowy. Mało to gabinetów upadło?
Zapukano do drzwi. Była to Nina.
— Nie przeszkodzę ci? — zapytała nieśmiało.
— Nie, owszem, chodź.
— Proszę pani — powiedział, załamując ręce Krzepicki — niech pani sobie wyobrazi, że pan prezes jeszcze się waha!
— Uważasz, Nineczko, nie jest to takie proste. A podrugie dobrze mi tu w Koborowie.
Nina rozpromieniła się:
— Kochany! Jakiś ty dla mnie dobry! Ale Niku, ja nie jestem taką egoistką, żeby ze szkodą dla ojczyzny starać się o zatrzymanie cię tutaj. Zrobisz, jak postanowisz, jednak, mojem zdaniem powinieneś ratować kraj.
— Tak myślisz?
— Ty sam wiesz najlepiej, co jest twoim obowiązkiem. Nie posądzaj mnie tylko, broń Boże, o snobizm. Zapewniam cię, że wolę być z tobą tutaj, niż nazywać się panią premjerową. Jednakże, wierząc w to, że ty, z miłości dla mnie, pozbawisz państwo swojej ręki kierowniczej, napawa mnie niepokojem...
— Hm, — zamyślił się Dyzma.
— Panie prezesie — rozpoczął Krzepicki, widząc