Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/349

Ta strona została uwierzytelniona.

— Milczeć! — wrzasnął Ponimirski i jego blada twarzyczka chorowitego dziecka zrobiła się czerwona z wściekłości. — Milczeć! Sapristi! Z was się śmieję! Z was! Elita! Cha, cha, cha... Otóż oświadczam wam, że wasz mąż stanu, wasz Cincinnatus, wasz wielki człowiek, wasz Nikodem Dyzma to zwykły oszust, co was za nos wodzi, to sprytny łajdak, fałszerz i jednocześnie kompletny kretyn! Idjota, nie mający zielonego pojęcia nie tylko o ekonomji, lecz o ortografji! To cham, bez cienia „Kinderstuby“, bez najmniejszego okrzesania! Przyjrzyjcie się jego mużyckiej gębie i jego prostackim manjerom! Skończony tuman, kompletne zero! Daję słowo honoru, że nie tylko w żadnym Oxfordzie nie był, lecz żadnego języka nie zna! Wulgarna figura z pod ciemnej gwiazdy o moralności rzezimieszka. Sapristi! Czy wy tego nie widzicie? Źle powiedziałem, że on was za nos wodzi! To wy sami wwindowaliście to bydlę na piedestał! Wy! Ludzie pozbawieni wszelkich rozumnych kryterjów! Z was się śmieję głuptasy! Z was! Motłoch!...
Nareszcie udało mu się włożyć monokl. Obrzucił wszystkich pogardliwem spojrzeniem i wyszedł trzaskając drzwiami.
Dr. Litwinek przerażonym i zdumionym wzrokiem przesunął po twarzach obecnych: na każdej był zakłopotany uśmiech, pełen politowania.
— Co to znaczy? — zapytał — kto to ten pan?
Pani Przełęska odezwała się:
— Niech pan wybaczy, panie dyrektorze, to mój siostrzeniec, a szwagier prezesa. Zwykle bywa spokojny... jet niespełna rozumu.
— To warjat — wyjaśnił wojewoda.
— Biedny chłopak — westchnęła panna Czarska.
— Aha — uśmiechnął się dr. Litwinek — no, oczywiście, warjat.

KONIEC.