— Mnie nie złapią.
— A powiedz, miałeś „pietra“?
Roześmiał się:
— Niema o czem gadać. No, chodźmy do domu. A to masz dla ciebie na sukienkę.
Położył przed Mańka sto złotych. — Dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i raz po raz zaczęła całować w usta.
Szli do domu, nie rozmawiając po drodze. Nikodem z satysfakcją spostrzegł, że stosunek tej małej do niego zmienił się niemal z miejsca. Szybko zorjentował się, że szacunek, graniczący z zachwytem, wzbudziły w Mańce nie pieniądze, lecz cała ta zmyślona historja bandycka. I chociaż pochlebiała mu ta zmiana, wstydził się, że na nią właściwie nie zasłużył. Dlatego za żadną cenę nie przyznałby się jej teraz, że wszystko było bajką.
— Uważasz. Mańka, — rzekł gdy wchodzili na schody — tylko w domu ani pary z gęby. Rozumiesz?
— No, pewno.
— A ja teraz będę musiał wyjechać na jakiś czas, żeby, rozumiesz... No, bezpieczniej.
— Rozumiem. Ale wrócisz?
— Wrócę.
Zjawienie się sublokatora razem z Mańką nie zrobiło na Barcikach żadnego wrażenia. Natomiast wódkę i kiełbasę przyjęto z szacunkiem. Walentowa zaraz nakryła stół zieloną ceratą i wszyscy zasiedli do śniadania. Szklaneczka, która niegdyś była słoikiem do musztardy, krążyła z rąk do rąk, a że objętość jej była dość duża, Dyzma w krótce wyjął pięć złotych i Mańka pobiegła po nową flaszkę. Tymczasem Nikodem uregulował zaległe komorne, a gdy dziewczyna wróciła, rzekł:
— No, powinszujcie mnie państwo. Znalazłem dobrą posadę.
— A gdzie? — zagadnął Walenty.
— Nie w Warszawie. Na prowincji.
— Nie mówiłam — pokiwała głową Walentowa — na prowincji zawsze o zarobek łatwiej. Dostatek wszystkiego. Wiadomo — chłopi.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.