Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakże się panu podoba moja siedziba? Sam ją urządzałem, sam projektowałem, poczynając od wskazówek dla architekta, a kończąc na najmniejszym mebelku...
Wziął Dyzmę pod ramię i drepcząc przy nim, zaglądał mu raz po raz w oczy.
Pałac koborowski, jak i całe Koborowo, tłumaczył, to jego duma i chluba, jeszcze przed niewielu laty, były tu dzikie wertepy, splądrowany podczas inwazji bolszewickiej dworek, co to i tak nadawał się chyba na rozbiórkę, zrujnowane zabudowania gospodarskie i ziemia w połowie leżąca odłogiem. A dziś złote jabłko, cacko, wychuchane, systematyczną pracą, ciężkim trudem postawione na, panie kochany, nogi.
Szli po miękkich dywanach przez pokoje, urządzone z przepychem, o jakim wogóle Dyzma nie mał wyobrażenia.
Ze złoconych bronzów, z sutych ram obrazów, z lśniących mebli, z olbrzymich luster, z marmurowych i malachitowych kominków, z nieznanych tkanin i złotem tłoczonej skóry, zdawały się krzyczeć pieniądze. Dyzmie przyszło na myśl, że gdyby ziemia się nagle zatrzęsła, pałac wraz z całem urządzeniem rozsypałby się w złote krążki.
— No, jakże? — pytał Kunicki, gdy znowu znaleźli się w jadalni, nie zdążył jednak otrzymać odpowiedzi, otworzyły się drzwi i weszły oczekiwane panie.
— Pozwólcie — rzekł Kunicki, podprowadzając Dyzmę — że wam przedstawię: Pan Dyzma.
Starsza, jasna blondynka, z uśmiechem podała rękę:
— Bardzo mi przyjemnie. Wiele słyszałam o panu.
Młodsza od niej, szatynka, o chłopczykowatej powierzchowności i żywych ruchach, mocno uścisnęła dłoń Nikodema, przyglądając się mu tak bezceremonjalnie, że aż się zdetonował.
Na szczęście nic nie potrzebował mówić, gdyż Kunicki terkotał bez przerwy. Miał zatem czas przyjrzeć się obu paniom. Blondynka mogła mieć najwyżej dwadzieścia sześć lat, szatynka może dwadzieścia, czy dwadzieścia dwa. Zdziwił się tem, gdyż pamiętał, że Kunicki