Śmiał się, kontent z siebie.
Blondynka wstała i skinęła głową:
— Nie przeszkadzamy panom — powiedziała zimno. Szatynka również podniosła się z miejsca i, zanim Nikodem zdołał pojąć, na czem właściwie ten konflikt rodzinny polega, obie wyszły z jadalni. Dyzma nie przypuszczał, że śniadanie tak prędko się skończy. Jadł mało by nie wyglądać na żarłoka, a teraz był głodny.
Lokaj zameldował, że konie podano.
— Tak to, — mówił Kunicki, nakładając czapkę — widzi pan, niech się pan tem nie zraża, ale między mną i żoną zawsze jest to wielkie nieporozumienie. Ona, panie, idealistka, romantyczna, utopje różne w główce — młoda jeszcze. Zmądrzeje. A córka?... Hm... Kasia z nią trzyma, bo też jeszcze smarkata. Zresztą baby zawsze razem trzymają.
Przed podjazdem stał oryginalny zaprząg, rodzaj eleganckiej „biedki“ na dwóch kołach z parą gniadych w lejc. Usadowili się wygodnie na miękkich poduszkach i Kunicki strzelił z bata. Konie ruszyły ostrym kłusem.
— Co, ładne szkapiny? — zmrużył oko Kunicki. — Kupiłem tę parkę na wystawie rolniczej w Lublinie. Złoty medal! Co?
Istotnie, gniade szły, jak lalki i Dyzma przyznał, że są wspaniałe.
— Najpierw pokażę panu moje ministerstwo kolei — mówił Kunicki — dwadzieścia dwa kilometry toru, z dwoma rozgałęzieniami. Pojedziemy do pierwszego, w moim lesie.
Skręcił z klonowej alei i miękką gruntową drogą jechali dobre pół godziny wśród gęstych łanów dojrzałego żyta. W powietrzu panowała cisza, lecz upał nie był dokuczliwy.
— Ładne urodzaje — rzekł Dyzma.
— Tak, panie, tak — odparł smutno Kunicki — za dobre, za ładne, niestety.
Nikodem roześmiał się:
— Tak to pan powiedział, jakby to pana martwiło.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.