Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja? Nie, proszę pani. Nie umiem.
— To dziwne?
— Dlaczego dziwne?
— No, bo dziś wszyscy panowie umieją.
— Nigdy, proszę pani, nie miałem czasu nauczyć się tej gry. Znam tyko bilard.
— Tak? To ciekawe, niech mi pan powie... Przepraszam — rzuciła nagle i odbiegła do klombu.
Dyzma zatrzymał się, nie wiedząc, co ma robić, gdy Kasia powróciła z kilku łodygami nikotjany w ręku. Kwiaty pachniały już z daleka odurzająco. Zbliżyła je do twarzy Nikodema. Ten sądząc, że zostaje obdarowany, zaczerwienił się i wyciągnął rękę.
— Ależ nie! To nie dla pana. Niech pan powącha! Bajeczne, prawda?
— Owszem, ładnie pachną — odparł zmieszany.
— Pan musi być, swoją drogą, bardzo zarozumiały.
— Ja? Dlaczego? — zdziwił się szczerze.
— No, bo już panu się zdawało, że kwiaty przeznaczam dla niego. Pewno często dostaje pan kwiaty od kobiet?
Dyzma wprawdzie nigdy nie dostał od żadnej kobiety kwiatów, odparł jednak na wszelki wypadek:
— Czasami.
— Podobno słynie pan w warszawskim mondzie, jako silny człowiek.
— Ja?
— Ojciec mi mówił. Zresztą, rzeczewiście, wygląda pan na... Aha, pan gra w bilard?
— Niemal od dziecka — odpowiedział, przypominając sobie zadymioną salkę bilardową w cukierni Aronsona w Łyskowie.
— My też mamy w domu bilard, lecz nikt z nas grać nie umie. Chętnie nauczyłabym się, gdyby pan znalazł dla mnie trochę czasu...
— Pani? — zdziwił się. Nigdy nie wyobrażał sobie, że kobieta może grać w bilard, — przecie to męska gra?
— Ja właśnie lubię męskie gry. Nauczy mnie pan?
— Z przyjemnością.