Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

— Możemy zacząć choćby zaraz.
— Nie — odparł Dyzma — mam dziś jeszcze dużo roboty. Muszę rozpatrzeć się w księgach, w rachunkach...
— Hm... nie jest pan przesadnie uprzejmy. Ale to leży w pana typie.
— A to dobrze, czy źle? — zaryzykował.
— Co? — zapytała chłodno.
— No, to, że jestem takim typem?
— Wie pan... Będę szczera. Lubię mieć do czynienia w ludźmi, stanowiącymi pewną pozytywną wartość, byle nie przypominali mojego papy. Ale zgóry chciałabym zaznaczyć i hm... wyjaśnić, że — nie pogniewa się pan za szczerość?...
— Broń Boże.
— Ale bliżej mnie to nie obchodzi.
— Nie rozumiem.
— Lubi pan kropki nad „i“?
— Co?
— Lubi pan też, widzę, sytuację wyraźne. To bardzo dobrze. Otóż, jeżeli nawet będę dla pana życzliwa, chciałabym, by pan nie wyciągał z tego zbyt dalekich wniosków. Inaczej mówiąc, ode mnie kwiatów nie będzie pan dostawał.
Wreszcie się zorjentował, o co jej chodziło i roześmiał się:
— Ja nie liczyłem na to wcale.
— To świetnie. Najlepiej jest, gdy się sprawy stawia jasno.
Nie wiedział sam dlaczego, ale czuł się dotknięty i powiedział prawie bez namysłu:
— Ma pani rację. Odpłacę więc pani równą szczerością. Pani też nie jest moim typem.
— Tak? Tem lepiej — odparła nieco zaskoczona. — To porozumienie umożliwia nam naukę bilardu.
Kuniccy zawrócili i przyłączyli się do nich.
Kasia wzięła Ninę pod rękę i podała jej kwiaty ze słowami:
— Proszę cię, Ninuś, lubisz nikotjany...
Kunicki obrzucił ją spojrzeniem, w którem pomimo