Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

sisz przyznać, że i w tem jest urok, który zwłaszcza na kobiety działa silnie.
Kasia wzruszyła ramionami:
— Nie na wszystkie.
— Kobiety — powiedział Nikodem — naogół wolą brutalną siłę, niż ślamazarność.
— Niech się pan nie reklamuje — roześmiała się Nina.
Rozmawiano jeszcze kilka chwil, poczem Dyzma poszedł do swego pokoju. Pamiętał, że umówił się w parku z tym zwarjowanym hrabią od którego można wielu ciekawych rzeczy dowiedzieć się o całem towarzystwie koborowskiem.
Sprawdziwszy, że nikogo w pobliżu niema, otworzył drzwi na taras i wybrał aleję, która wydała się mu najprościej prowadzącą do owej kamiennej ławki pod starą lipą.
Nie mógł jej wszakże odszukać i już zaczął tracić nadzieję, że zobaczy się z tym Ponimirskim, gdy usłyszał w pobliżu ujadanie ratlerka.
— Jest! — ucieszył się.
Istotnie, w pobliżu ujrzał pokracznego pieska obskakującego dookoła pień rosochatego kasztana i szczekającego zawzięcie. Podniósł wzrok i ku swemu zdumieniu zobaczył młodego hrabiego usadowionego w rozwidleniu gałęzi.
— A, jest pan — zawołał ten z góry — to doskonale.
Zeskoczył lekko na ziemię i skinął Dyzmie głową.
— Nie zadenuncjował mnie pan przed Kunikiem? — zapytał nieufnie.
— Broń Boże. Zresztą niema go w domu.
— To dobrze. Zdziwił się pan, że siedziałem na drzewie?
— Nie, dlaczego...
— Widzi pan, to atawizm. Czasami odzywa się w człowieku nieprzeparta chęć powrotu do pierwotnych form bytowania. Nie zauważył pan tego, panie ten... No, jak się pan nazywa?
— Dyzma.