Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

miała zamiar zademonstrować mu czytanie Londona przez okładkę i dodał:
— Nic łatwiejszego, jak książkę otworzyć.
Pani Nina spojrzała mu w oczy i odparła:
— O nie. Są takie, które tego nie znoszą i te właśnie są najciekawsze. Tych nie można przeczytać inaczej, jak tylko oczyma wyobraźni. Zgadza się pan ze mną?
— Nie wiem, proszę pani — odrzekł bez namysłu — ja takich książek nie spotykałem. Widziałem nawet bardzo cenne wydania, ale każde mogłem otworzyć i przeczytać.
— Ach, to zrozumiałe, pan prawdopodobnie wogóle nie sięga po książki nieinteresujące, te zaś, które go zainteresują, jak pod prądem magnetycznym, otwierają się same. Siła woli ma takie właściwości.
Dyzma roześmiał się: — Co ona za bzdury opowiada!? — i powiedział:
— Ależ do otworzenia książki wystarczy siła niemowlęcia.
— A jednak pan jest typem niezwykle silnego charakteru...
— Ja? — zdumiał się Dyzma.
— O, niech pan nie usiłuje wprowadzić mnie w błąd. Mam masę spostrzeżeń, które to potwierdzają, — uśmiechnęła się zwycięsko — a chociażby to, że pan woli Londona?... Przecie to jaskrawe świadectwo upodobań! Dlaczegóż nie Paul Geraldy, dlaczego nie Maurois, nie Wilde, nie Sinclair Lewis, nie Żeromski, Mann czy Shaw, lecz właśnie London? Dlaczego właśnie London z jego poezją cichego twórczego bohaterstwa, z jego pogańską potęgą walki, z jego apoteozą trudu!
Dyzma milczał.
— A widzi pan. Zgóry mogę panu powiedzieć, że nie lubi pan Chopina, a lubi Brahmsa, że bliższy panu jest Matejko, niż Jacek Malczewski, Lindbergh, niż Cyrano de Bergerac, gotyk i drapacze chmur, niż barok i rococo...
Patrzyła nań swojemi ogromnemi niebieskiemi oczy-