— Czasami — przeciągnął z namysłem — pani Przełęska zdaje się nie cierpi pana Kunickiego, lecz panią lubi.
Zdetonowała się i zapytała cicho:
— Rozmawiał pan z nią o mnie?... Ach, przepraszam za niedyskrecję, ale, widzi pan, to mnie tak wzburzyło. Niech się pan nie dziwi. Przecie niemal wszystkie moje wspomnienia wiążą się z domem i ze środowiskiem cioci Przełęskiej... Pan tam bywa...
— Czemuż pani tam nie wpadnie?
— Ach... Przecie sam pan wie. Osoba mego męża... Nie mogą mi tego darować...
Odwróciła głowę i dodała niemal szeptem:
— Tak, jak i ja nie mogę sobie darować.
Nikodem milczał.
— Wstyd mi przed panem i za to i za te moje zwierzenia... Jestem bardzo bezsilna... bardzo słaba... Bardzo nieszczęśliwa...
— Proszę się nie martwić, wszystko jeszcze będzie dobrze...
— Nie, niech pan mnie nie pociesza, proszę pana. Ja wiem, ja to czuję, że znalazłam w pańskiej bogatej duszy głęboki i szczery oddźwięk. Przecie tak krótko się znamy, a ja mam dla pana tyle ufności... Nie trzeba, niech pan mnie nie pociesza, na moją tragedję niema rady. Wystarczy, że mnie pan rozumie... Pan jeden — dodała po pauzie.
— Ale dlaczego pani mówi, że niema rady, czyż nie może pani rozwieść się z mężem?
— Nie potrafię — odparła patrząc na ziemię.
— Hm, więc jednak przywiązała się pani do męża...
W oczach Niny rozpalił się płomień:
— O, nie, nie — zaprzeczyła żarliwie — jak pan może posądzać mnie o to! Nic mnie nie łączy z tym człowiekiem o duszy sklepikarza, z tym... starcem...
W głosie jej brzmiały nienawiść i wstręt.
— Więc dlaczegóż powiedziała pani, że pani nie potrafi rozwieść się z nim? — zdziwił się Dyzma.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.