Na nocnej szafce stało małe lusterko. Sięgnął po n i długo przyglądał się własnej twarzy, trochę zdziw ny, trochę zaciekawiony i trochę kontent z siebie.
Auto szło równą szosą lekko i płynnie, prowadzo wprawną ręką szofera. Po wczorajszym deszczu szkli się jeszcze tu i owdzie małe szybki wody, świeży rane pełen był słońca.
Dyzma jechał do Warszawy.
Kunicki umyślnie wyprawił go samochodem, nie ko leją, gdyż twierdził, że tak będzie bardziej reprezentacyjnie.
Istotnie wysmukłe torpedo zdawało się być uosobieniem reprezentacji, uderzało luksusem, lśniło elegancją, imponowało niesłychanym przepychem wykończenia. Biała liberja szofera i pled z tygrysiej skóry, którym Dyzma miał przykryte kolana, uzupełniały całość. To też ilekroć zatrzymywali się w jakiemś przydrożnem miasteczku, a zatrzymywali się rzadko, dokoła wspaniałego wozu zbierały się natychmiast grupki gapiów, którzy podziwiali nie tylko samochód, lecz i wielkopańską minę rozpartego w nim pasażera.
Na jednym z takich postojów Dyzma wyjął z teczki niezaklejoną kopertę. Był to list hrabiego Ponimirskiego do pani Przełęskiej. Wziął ten list na wszelki wypadek i teraz zaczął go czytać. Brzmiał on jak następuje:
- Kochana Ciociu!
- Korzystając ze sposobności, że w naszem Koborowie, zrabowanem przez bandytę Kunika, generalnym administratorem został J. W. Pan Nikodem Dyzma (kurlandzka szlachta), któremu całkowicie mogę zaufać, chociaż może na to nie wygląda, jako gentlemanowi i memu koledze z Oxfordu, który jest mi życzliwy, czego się zresztą spodziewać nale-