Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Rzeczywiście był wesół i ożywiony, a tylko nabiegłe krwią białka zdradzały wczorajszą libację.
— Powiadam: na szczęście — objaśnił — gdyż przecie będziemy musieli oblać pański przyjazd. Wie pan, że pańska historja z tym Terkowskim stała się wręcz anegdotyczną. No, i może pan sobie wyobrazić, że utemperował pan jednak trochę tego bałwana.
— Eeee, czyżby?
— Jak Boga kocham. Bestja, że dostał się na stanowisko szefa gabinetu premjera, przewrócił sobie we łbie. Cymbał, zdawało mu się, że wszyscy przed nim będą plackiem!
— A cóż porabia minister Jaszuński?
— Jakto co? — zdziwił się pułkownik. — No przecie jest na zjeździe w Budapeszcie
— To szkoda.
— Miał pan do niego jaki interes?
— Nie wielki, ale miałem.
— No to posiedzi pan w Warszawie kilka dni. Przynajmniej zabawimy się. Jaszuński często pana wspomina...
Dyzma spojrzał na pułkownika z nieukrywanem zdziwieniem. Ten zaś dodał:
— Fakt, jak Boga kocham. Jak to on powiedział o panu? Zaraz, zaraz... aha! Ten pan Dyzma ma trafne podejście do życia: chwyta je za grzywę i wali w pysk! Co? Jaszuński ma swoje powiedzonka! Radziłem mu nawet wydać w książce aforyzmy.
Z dalszych wynurzeń pułkownika dowiedział się Nikodem, że stanowisko Jaszuńskiego jest zachwiane, gdyż zwalczają go namiętnie zarówno organizacje ziemiańskie, jak i związki drobnych rolników, a Terkowski kopie pod nim dołki wraz ze swoją kliką. Jest ciężki kryzys w rolnictwie i na to niema rady. A szkoda byłoby Jaszuńskiego, to człowiek z tęgą głową i brat-łata.
Rozmowa przeszła na temat interesów Dyzmy i pułkownik zapytał:
— Pan, panie Nikodemie, zdaje się jest wspólnikiem, czy sąsiadem tego Kunickiego?