Po odwiezieniu pułkownika do sztabu, Nikodem wrócił do hotelu i kazał szoferowi przyjechać na dziesiątą wieczorem. Sam wszedł do kawiarni, a znalazłszy z trudem, stolik i zamówiwszy herbatę z ciastkami, zaczął zastanawiać się co zrobić z czasem, lecz nic mu na myśl nie przychodziło. W Warszawie nie znał nikogo, a przynajmniej nikogo takiego, kogoby dziś, zajmując wysoką pozycję administratora, spotkać pragnął. Na wspomnienie Barcików, aż wstrząsnął się wewnętrznie. Ich zadymiona izba była dlań takim samym symbolem ponurej rzeczywistości, do której trzeba będzie wrócić, jak i wspomnienie brudnej, zakapanej atramentem tak zwanej „salki“ urzędu pocztowego w Łyskowie. Wiedział, że wkrótce skończy się jego piękna przygoda, lecz wolał o tem nie myśleć.
Bezczynność jednak wciąż zwracała myśl ku przykrej rzeczywistości i by myśl tę odegnać, Dyzma poszedł na górę do swego pokoju. Tu przypomniał się mu list Ponimirskiego. Wyjął list i przeczytał ponownie:
— Ee tam! — machnął ręką. — Pójdę, co mi zrobią?!
∗
∗ ∗ |
Pani Józefina Przełęska dnia tego wstała z łóżka lewą nogą. Aksjomat ten został stwierdzony w kuchni jednogłośnie o godzinie dziesiątej, a o jedenastej w całem mieszkaniu zapanował taki rejwach i hałas, jakby tu nie o jedną lewą nogę chodziło, lecz przynajmniej o dwie.
O godzinie dwunastej szanowne mieszkanie pani prezesowej Przełęskiej przedstawiało już smutny obraz chaosu i paniki, w której czcigodne antyki wyprawiały dzikie harce, przenosząc się z miejsca na miejsce, aż wśród nieustającej awantury legły w prochu zadzierając do góry stylowo rachityczne nogi. Wśród popłochu służby pani domu cwałowała po mieszkaniu, niczem Walkirja na bojowisku. Wyprzedzał ją donośny werbel so-