czystych przekleństw, za nią jak skrzydła burnusu fru eły nad rumowiskami poły szlafroka.
W salonie warczał odkurzacz, na podwórzu rozle ały się salwy trzepanych dywanów, okna to otwierały ię, bo w tym zaduchu nie można przecie wytrzymać, to amykały się z trzaskiem, gdyż te przeciągi mogą głowę urwać.
Na dobitek nieustannie dzwonił telefon, w tubę któego spadał za to grad słów, siekących jak bicze.
W takiej to właśnie chwili w przedpokoju rozległ się dzwonek. Tego już było nadto i pani Józefina osobiście skierowała tam swój kurcgalop, ku przerażeniu służby, która w duchu już poleciła opiece boskiej osobę niefortunnego gościa.
Drzwi otworzyły się z rozmachem, a przez nie jak strzał z armaty huknęło gromkie:
— Czego!?
To nieuprzejme powitanie bynajmniej nie speszyło Nikodema. Przeciwnie, uczuł się nagle pewniejszy siebie, gdyż ton i wygląd tej damy przypomniał mu jego własną sferę.
— Ja do pani Przełęskiej.
— Czego, pytam?
— Mam interes. Proszę pani powiedzieć, że przyszedł kolega jej siostrzeńca.
— Jakiego siostrzeńca?
— Hrabiego Ponimirskiego — odparł wyniośle Dyzma.
Efekt jednak był niespodziewany. Rozczochrana dama wyprężyła przed siebie ręce, jakby broniła się przed napastnikiem i zawołała doniośle:
— Nie płacę! Nie płacę ani grosza za mego siostrzeńca! Nie trzeba mu było pożyczać!
— Co? — zdziwił się Dyzma.
— Niech się pan zwraca do jego szwagierka! Ja nie dam ani grosza, ani grosza! To oburzające, wszyscy do mnie, to istna napaść!...
Dyzma miał dość. Krew mu nabiegła do twarzy:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.