że przecie wszystko to dzieje się w Ameryce, a tam widocznie ksiądz może mieć dzieci.
Film był tak czarujący, że Dyzma przesiedział całe dwa seanse.
Gdy wyszedł z kina, ulice już jarzyły się tysiącami świateł. Chodnikami snuły się tłumy spacerujących. Wieczór był gorący i parny. Szedł pieszo do hotelu, przed którym już zdaleka poznał wspaniałe auto Kunickiego.
— Moje auto! — pomyślał i uśmiechnął się
— No, cóż tam — zapytał szofera w odpowiedzi na jego ukłon.
— A no nic, proszę pana.
— Cóż pan porabiał?
Szofer odpowiedział, że był u swoich krewnych, że sam pochodzi z Warszawy. Gawędzili chwilkę, poczem Dyzma poszedł do numeru, zmienił ubranie i kołnierzyk.
— Trzeba dziś szyku zadać, żeby pułkownika skaptować. Postawię mu szampana.
W kwadrans później zajeżdżał już przed „Oazę“. W sali było jeszcze pusto. Przy kilku tylko stolikach siedziało parę osób.
— Za wcześnie przyszedłem — stwierdził Dyzma.
Kazał sobie dać wódkę i przekąski. Kelner, tytułujący go per „jaśnie pan“, natychmiast zastawił stół różnemi przyprawami, a dwaj inni raz po raz przynosili ogromne półmiski z wszelkiego rodzaju rybami na zimno, wędlinami, pasztetami i t. p.
Nikodem jadł bardzo wolno, gdyż chciał doczekać się pułkownika. Orkiestra grała jakieś symfoniczne kawałki. Sala zwolna zapełniała się.
Wreszcie około jedenastej przyszedł pułkownik Wareda. Wraz z nim wszedł krępy brunet w cywilnem ubraniu.
— O, pan już tutaj! — zawołał pułkownik. — Długo pan czekał?
— Eee, nie, kwadransik — odparł Dyzma.
— Panowie pozwolą: pan Dyzma, dyrektor Szumski
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.