Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.


I.

Ostatnie łomoty kół na zwrotnicach, ostatnie światełka sygnałowe granicznej stacji i ekspress zanurzył się w czarnej wilgotnej nocy.
W miękkich bombonierkach przedziałów wysiłek jego pędu łagodniał do stłumionego pogwaru kół, niezmordowanie powtarzających swoje hasło:
— Paryż — Warszawa, Paryż — Warszawa..
Pani Lena oderwała wzrok od czarnej tafli szyby, przecinanej smugami iskier i spojrzała na zegarek.
— Dwadzieścia minut. — Szepnęła. — Czas.
Odrzuciła pled, szybkim ruchem nałożyła pantofelki i po chwili stała półpochylona nad neseserem.
Książka, ilustracje, przybory toaletowe i… oto są! Małe paczki w białych kopertach. Na każdej kilka liter i kilka cyfr.
Przeliczyła. Jedenaście. Teraz wyjęła z torebki mały karnecik i na każdej kopercie dopisała jeszcze po jednej liczbie. Zamknęła neseser, paczki wsunęła pod kołdrę i stanęła przed lustrem.
Z pod burzy czarnych włosów i rozpiętych łuków brwi patrzyły wielkie, nieco skośne, zielone oczy. Małe, kształtne, może zbyt wąskie usta rozchyliły się teraz w uśmiechu dla — inspekcji dwuch szeregów małych, ostrych zębów.
Gdy tak stała wyprężona, w pyjamie, uwydatniającej sprężystość jej smukłych kształtów i starannie nakładała tłusty karmin na wargi, pociąg zaczął zwalniać biegu.
— Tak. To tu. zaraz będzie most.