nifestowali swój przyjazny lub wrogi stosunek do mówcy, inni odwróceni tyłem wesoło rozmawiali, czytali dzienniki, lub pisali. Wreszcie mówca skończył i na trybunie ukazał się drugi. Zanim jeszcze zdołał otworzyć usta, ci którzy pierwszemu bili brawa, powitali go oburzonemi okrzykami. Gdy zaczął mówić hałas się wzmógł i znowu zaczął dźwięczeć dzwonek marszałka. Hałas jeszcze bardziej potęgowała fatalna akustyka sali.
Andrzej nigdy w życiu nie widział obrad parlamentu i teraz nie mógł pojąć, jak w takich warunkach rozpatrywane być mogą najważniejsze sprawy państwowe, jak mogą sobie posłowie wyrobić zdanie o poglądach innych, gdy ich wogóle nie są w stanie dosłyszeć?
Wydawało mu się rzeczą wręcz nieprawdopobną, by nawet biuro stenograficzne, znajdujące się tuż przy trybunie, potrafiło połapać słowa mówcy. Widział jednak obok w loży prasowej dzienniekarzy, skrzęnie robiących notatki i z uwagą wsłuchających się w hałas panujący na dole.
Nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu. Za nim stał Żegota.
— No cóż, jak ci się podoba nasza buda? — zapytał, sadowiąc się przy nim.
— Wiesz, że nie rozumiem tego wcale. Przecież to są dorośli, poważni ludzie, dyskutują o rzeczach wielkiego znaczenia, a zachowują się, no… Doprawdy zaczynam przyznawać rację wrogom parlamentaryzmu.
— Cha, cha, a widzisz! Mógłbym cię teraz zaagitować na naszą stronę, ale tak, poufnie, to ci powiem, że nie masz racji. Widzisz to jest dyskusja przed głosowniem.
— Ładna dyskusja, nikt nikomu przyjść do słowa nie daje.
Żegota uśmiechnął się:
— Mój drogi i tak zgóry wiadomo, kto za czem będzie głosować. Cóż ty sobie myślisz, bracie, że po wysłuchaniu dyskusji konserwatysta przekona się do refor-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/128
Ta strona została skorygowana.