cielu, ale na sobie samym, jak wiesz, sprawdziłem, że to, co opowiadają o nostalgji za Afryką, nie jest zwykłą bajką. A dnie tu tak samo słoneczne, a noce wciąż jednakowo gwiaździste. Często myślę sobie, jak to dobrze było nam razem, jak świetnie szła nasza spółka i, że niczego bardziej nie pragnąłbym, jak tego, by te piękne czasy wróciły, kochany Andrzeju…“
Był to jedyny list który Dowmunt po przyjeździe do Warszawy otworzył. Obok leżał stos innych, a między niemi dwie seledynowe koperty od Leny i jedna szara od Iry. Nie tknął ich i dziwnie wydały mu się obce, gdy po raz piąty, czy dziesiąty brał do ręki list Vasqueta.
Piotr nie poznawał pana. Nie widział go takiego, godzinami przemierzającego nierównym krokiem pokoje, milczącego, z opuszczoną głową, czasami przez cały dzień niewychodzącego z domu.
I Andrzej sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie! Wiedział, ale bał się przyznać się sobie do tego. Wzięły się w nim za bary siła i słabość, a słabość czasem była silniejsza od siły. Chwytał wówczas drżącą ręką list, ciągnący jak magnes, i czytał i czytał, aż do upicia się jego treścią, jego nierównem pismem, jego oddechem, oddechem oliwnych gajów, palm i samumu…
Później wyciągał pięści, aż mu w stawach trzeszczało i zębami zgrzytał i znowu rozpoczynał swoją wędrówkę.
Stawał przed lustrem: — jest młody silny. Ma psi obowiązek zakasać rękawy, ma psi obowiązek wgryźć się w tę ziemię i pracować, póki sił starczy. A jednak…
— Cóż zacznę ja sam? Nawet z memi miljonami? Żeby też zginąć, też sparszywieć?
Nienawidził Conrada-Korzeniowskiego za to, że ten wyparł się nędzy ojczystej, że duszę polską rozmienił na funty szterlingów i uciekł, uciekł jak tchórz.
A dziś?
Dziś zaczynał go rozumieć. Zaczynał rozumieć ucieczkę z dusznego zaścianka aż tam, gdzie świat oddycha po-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/133
Ta strona została skorygowana.