czas cieszyłbym się z tego tragikomicznego widowiska, śmiałbym się i bił brawo… Ale tak nie mogę… nie mogę. Wolę stąd odjechać, zamazać za sobą ślad, odejść i zapomnieć.
Żegota rozparł się w krześle i pomału cedząc słowa, zapytał.
— Skończyłeś? Tak? Jak widziałeś, wysłuchałem z uwagą twego „j‘accuse“. I nie powinieneś się dziwić, że w większości przyznam ci rację. Chciałem cię tylko o jedno zapytać. Jakiem prawem ty występujesz z temi zarzutami? Z jakiego tytułu właśnie ty twierdzisz, że się w naszej atmosferze dusisz?…
— Z tytułu…
— Pozwól, że skończę. Ja ci nie przerywałem. Z jakiej racji ty masz nas tu piętnować, pouczać i karcić? Na jakiej zasadzie robisz tu z siebie Katona? O ile mi wiadomo od pół roku, już siedzisz w kraju. Nieprawdaż? I cóżeś zrobił? Czegoś dokonał? Powiedzmy nawet — co zacząłeś? Ty, miljoner, co nie potrzebuje płasczyć się i sprzedawać przekonań, by zdobyć kęs chleba! Co zrobiłeś? Czegoś doknał swemi miljonami? Mówisz, że próżnujemy, że nie oszczędzamy. A można się spytać, ile też ty zarobiłeś? Czem zajmowałeś się poza najidealniejszem próżniactwem, poza puszczaniem pieniędzy? Daruj, ale ja ani w bibach po nocnych knajpach, ani w podróży na Lido nie mogę jakoś doszukać się tych ideałów, nad brakiem których wyrywasz sobie włosy z głowy.
Żegota pociągnął łyk herbaty i, nie spuszczając wzroku z ponurej twarzy Dowmunta, ciągnął:
— Czyś może palcem kiwnął, ty, moralizatorze, by przeciwdziałać tej Sodomie, nad którą rodzierasz dziś patetycznym gestem kamizelkę od najlepszego krawca? Czy ty, szlachetny trybunie, co jesteś młody, zdrów jak byk, co rozporządzasz wielkim kapitałem i rozpierającą cię, wzniosłą duszą, zdobyłeś się na słowo protestu? Co? A możeś nie przestawał, nie pił i nie hulał z najgorszemi szumowinami? A możeś nie wyciągał z ciupy tego dur-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/138
Ta strona została skorygowana.