Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Robotnicy, kończący umocowywanie szyldu, zaglądając ze swych drabinek w okna pierwszego piętra, widzieli jak wewnątrz pośpiesznie ustawiano biurka, szafy, maszyny do pisania, kontuary i oszklone boksy.
W niektórych pokojach, już wykończonych, słychać było dzwonki telefonów, cykanie maszyn i szelest przewracanych kart papieru. Nad stołami pochyliły się głowy urzędników, chłopcy biurowi roznosili korespondencję.
Raz po raz, to tu, to tam ukazywał się wysoki szpakowaty brunet o surowym wyrazie twarzy i drobnych nerwowych rękach. Z jego sposobu bycia, z szacunku, z jakim wstawali urzędnicy, gdy zatrzymywał się przy ich biurkach, z timbru głosu spokojnego i stanowczego, jakim wydawał dyspozycje nie trudno było odgadnąć, że on tu jest zwierzchnikiem.
Właśnie wydawał jakieś rozporządzenie majstrowi, ustawiającemu oszklone gablotki, gdy nadbiegł woźny:
— Panie dyrektorze, przyjechał pan szef i kazał pana dyrektora prosić.
W gabinecie, przed biurkiem Dowmunta, siedział starszy pan w nieco zaniedbanem i zużytem ubraniu.
— Panowie pozwolą — rzekł Dowmunt wstając, — Pan doktór Grzesiak, dyrektor naszej firmy, — pan profesor Huszcza.
— Bardzo się cieszę, że właśnie pan profesor poprowadzi nasze laboratorjum ziemiopłodów. Bardzo się cieszę. — Grzesiak serdecznie uścisnął dłoń profesora, który z zakłopotaniem zerknął na pogodnie uśmiechniętą twarz Dowmunta:
— Abym tylko potrafił, obym potrafił. Ja na handlu wcale się nie znam.
Dyrektor uspokoił go, że „z tem sobie damy radę“, poczem poszli obejrzeć salę laboratorjum.
— Zadaniem profesora — objaśnił Dowmunt — będzie zorganizowanie i poprowadzenie tego działu, który dla „Adrolu“ ma pierwszorzędne znaczenie. Primo: ocena jakości i wartości próbek różnego rodzaju gleby,