nia ostatniej z nim rozmowy. Wiedział, że Żegota gorzko ją przetrawia.
Teraz zaś nadarzała się bardzo wygodna możność pewnego rodzaju ekspiacji. Przepraszać go nie potrzebuje. Sam fakt zwrócenia się doń z prośbą stanowić będzie jakby wyciągnięcie ręki. Należało się to Żegocie. Przecie przyjaźń dla Dowmunta była jedynem ciepłem uczuciem, jakie łączyło tę zalaną żółcią duszę ze światem.
Tegoż wieczora wysłał list do Żegoty. Był to duży list, gdyż Andrzej nietylko musiał obznajomić Michała ze sprawą węglową, lecz pragnął opowiedzieć mu historję ostatnich miesięcy.
Zima tego roku wyraźnie ociągała się z nadejściem. Rzeźwo było, sucho i słonecznie.
Wczesnym rankiem na Żórawiej zatrzymał się samochód. Siedzieli już w nim Roman, dr. Grzesiak i niezwykle ożywiony profesor Huszcza. Na Dowmuntów długo nie czekali. Marta prawie wybiegła z bramy. Wyglądała ślicznie w irchowej pilotce. Była rozbawiona i roześmiana. Dziś bowiem nadeszło jej podwójne święto. Przedewszystkiem jechali obejrzeć świeżo nabyty majątek, powtóre miała pierwszy raz samodzielnie prowadzić wóz na dłuższym dystansie.
Z dumą zajęła miejsce przy kierownicy i pewnie ruszyła. Na wiadukcie Poniatowskiego dodała gazu i wóz szedł prosto jak strzała. Za mostem zręcznie wyminęła Żyda, pędzącego krowę i nie zmieniając szybkości zakręciła na lewo. Bardzo chciałaby zerknąć na siedzącego obok męża, by sprawdzić czy jest zachwycony jej perfekcją, lecz bała się oderwać oczu od jezdni. Pęd zimnego powietrza zarumienił jaj policzki i wyglądała tak ładnie, że ze swej strony Andrzej nie mógł od niej oderwać wzroku.