skandalu, ekspertyz i tak dalej, zgadzam się na tę sumę. Rujnuje mnie kuzyn i nazwałbym to zwykłem wymuszeniem, gdyby…
Dowmunt zbladł i pochylił się ku niemu:
— Radzę jednak nie nazywać — rzekł groźnie.
Bielawski machnął ręką.
— Dajmy spokój. Nie jesteśmy przecie młokosami. Czy chce kuzyn wycofać te trzysta tysięcy
— Trzysta dwadzieścia. Tak, chcę wycofać jak najprędzej. Prosiłbym też o podpisanie zobowiązania.
— Dobrze.
Andrzej szybko napisał kilkadziesiąt słów i podał Bielawskiemu. Ten przejrzał i podpisując rzekł z jadowitym uśmiechem:
— Ale kuzyn dba o interesy sukcesorów.
— Sądzę, — odparł Dowmunt, chowając dokument, — że to nikogo dziwić nie powinno.
— Ma się rozumieć. No, więc widzi kuzyn, wszystko załatwiliśmy bez awantur, bez sądu, bez prokuratora. Zatem zgoda?!
— Przepraszam. Zdaje się, że zachodzi tu pewne nieporozumienie. Jako wykonawca testamentu ś. p. Żegoty, oczywiście nie mam już żadnych roszczeń, ale to nie znajduje się w żadnym stosunku do owych „niedokładności podatkowych“.
— Nie rozumiem? — w oczach Bielawskiego zjawiły się złe błyski i krew mu napłynęła do twarzy.
— Szkoda, bo to jest bardzo proste.
— Jakto, — wybuchnął Bielawski — więc chce kuzyn, pomimo to, zrobić na mnie donos!?
— Proszę liczyć się ze słowami. Owszem. Nietylko zamierzam zawiadomić prokuratora, ale postanowiłem zawiadomić.
— Z jakiego tytułu?!
— Raz, jako obywatel kraju, a powtóre jako pełnomocnik dotychczasowych właścicieli fabryki.
— Tak?… — zacharczał Bielawski. — To tak? Dobrze. Proszę zwrócić moje zobowiązanie!
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/250
Ta strona została skorygowana.