wałaby się pańską umiejętnością pocieszania biednej wdowy, której…
— Dosyć! — Dowmunt uderzył pięścią w stół. — Pan jest łajdakiem.
— To nie należy do sprawy i w niczem jej nie zmienia — wzruszył ramionami Bielawski.
Andrzej chodził nerwowo po gabinecie, czując na sobie ironiczny wzrok Bielawskiego. Z jakąż rozkoszą chwyciłby go za kark i wyrzucił za drzwi… Cóż, będzie mu tłumaczył, że z Ewą nie żyje?… Poniżać się, przed tem bydlęciem, które i tak nie uwierzy… A zresztą, choćby uwierzył i tak tę podłość zrobi… Ostatecznie niech! Można pomówić z Martą… Nie, nie…
— Więc jakże, kuzynie? Wojna, czy pokój?…
Dowmunt stanął przed nim.
— Jeżeli ja nie zrobię doniesienia, zrobi je Zacharewicz.
— Ten fircyk? Eee… Da mu kuzyn dobrą posadę, wysłać go na prowincję i koniec.
Nazajutrz punktualnie o dziesiątej pan Marjan Zacharewicz otrzymał nominację na dyrektora oddziału „Adrolu“ we Lwowie i tegoż wieczora wyjechał na nowe stanowisko.