Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/310

Ta strona została skorygowana.

W oddali na odległym horyzoncie majaczyły nadbrzeżne opary.
Milczeli obaj, lecz gdy już wyraźnie dojrzeli brzeg, Janek nagle chwycił Andrzeja za ramię:
— Patrz!!!
Obok na grzbiecie fali mignął biały kadłub wywróconej łodzi.
Poznali ją natychmiast.
Po chwili fala znowu wyniosła ją na wierzch. Przez mgnienie oka łódź zawirowała w głębi leja i znikła. Daremnie wytężali wzrok. Dalej ją odrzuciła fala, czy też głębia pochłonęła ten ostatni ślad Ewy — nie wiedzieli. A może poprostu oczy odmawiały posłuszeństwa, tak, jak i mięśnie śmiertelnie znużone.
Andrzej ostatkiem świadomości zdawał sobie sprawę, że fale niosą ich na brzeg, że uderzenie łodzi o piasek musi być katastrofą, że koniecznie trzeba ominąć cypel i doprowadzić ją przez znacznie spokojniejszą zatokę aż za molo, gdzie lądowanie odbyłoby się bezpiecznie.
Od rozumienia wszakże tej konieczności do wykonania planu było daleko.
Po pierwsze zadanie należało do niezwykle trudnych, zważywszy wysokość fali i odległość od cypla. Po drugie, Andrzej był tak wyczerpany walką, że z chwilą gdy mu zabrakło wewnętrznego nakazu szukania Ewy, siły zaczęły opuszczać go gwałtownie, w oczach zawirowały kolorowe płatki… Jak przez mgłę widział jeszcze brzeg usiany czarnemi figurkami ludzi, słyszał wzmożony hałas fal rozbijających się na piasku, czuł na ramieniu bezwładne uderzenia głowy Janka, co zemdlony obwisł w rzemieniach…
Nagle ujrzał gdzieś nisko pod sobą piasczyste wybrzeże. Uderzył go w uszy krzyk ludzki i ogarnęła czarna zimna ciemność.



VII.

„Wspomnij mnie,
Jeszcze tylko wspomnij mnie,