Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/312

Ta strona została skorygowana.

— Kiedy…
Marta nagle uczuła ukłócie w sercu.
— Proszę zaraz dać mi „Goniec“! Natychmiast!
Piotr po chwili wrócił z dziennikiem w ręku.
Marta spojrzała na pierwszą stronę i wszystka krew zbiegła jej do serca.
Przez całą szerokość strony biegł gruby czerwony tytuł:

STRASZNA TRAGEDJA NA HELU!

Przed oczyma zawirowały litery.
— Jezus Marja!!!
Nieprzytomnie czytała tytuły:
„Śmierć wdowy po pośle Żegocie“ — „Nadludzkie bohaterstwo znakomitego przemysłowca“ „Rozpaczliwe poszukiwania pośród rozszalałej burzy na pełnem morzu“… Czternastoletni Janek Żegota w śmiertelnej wyprawie ratowniczej“ — „Przemysłowiec, Andrzej Dowmunt walczy ze śmiercią w szpitalu w Gdyni“…
Cała służba zebrała się cucić panią. Piotr krzyczał do słuchawki telefonu:
— Tylko na miłość Boską, prędzej, panie doktorze prędzej, bo może być nieszczęście…
Nie zdążył odejść od aparatu, gdy wpadł jak upiór blady Roman, a za nim ukazała się wzburzona twarz dyrektora Grzesiaka.
— Pani już wie?! — krzyknął Roman.
— Wie. Zemdlała. Zaraz lekarz…
Roman wbiegł do buduaru. Boże, przecież ona jest w ciąży!
Marta leżała nieruchoma. Pokojówka nacierała jej skronie wodą kolońską. Tuż obok klęczała stara kucharka i wśród płaczu modliła się głośno.
— Amonjak! Jest amonjak? — zawołał Roman.
Piotr przyniósł po chwili buteleczkę.
— Panie Romanie — zatrzymał go Grzesiak — jeżeli doktór ma być zaraz, niech się pan powstrzyma. Może amonjak w tym stanie nie jest wskazany?…