w olbrzymie bałwany rozbijające się ze straszliwą siłą o plażę. Ci, co mieli lunety, około godziny ósmej rano pierwsi dojrzeli z odległości trzech mniejwięcej kilometrów biały punkcik wśród spienionych fal.
„Był to „Albatros“ podrzucany na grzbietach bałwanów jak piłka. Gdy spostrzegliśmy, że nie kieruje się do zatoki lecz płynie prosto na brzeg, zrozumieliśmy, że pasażerowie albo nie żyją, albo są nieprzytomni, gdyż płyną na niechybną śmierć. Zastanawiało tylko to, że łódź do końca trzymała się linji prostopadłej do fal.
„Wreszcie punktualnie o godzinie 8-ej minut 35 olbrzymi bałwan z niedającą się wyrazić siłą, cisnął łodzią o brzeg. Kilkadziesiąt osób z narażeniem własnego życia rzuciło się, by łódź przytrzymać. Było już jednak zapóźno. Nadbiegła następna fala i zmyła ją zpowrotem w morze. Trzy razy uderzało morze nieszczęsną łodzią o brzeg. Widzieliśmy siedzących wewnątrz bezwładnych mężczyznę i chłopca, widzieliśmy jak straszliwie znęca się nad nimi rozszalały żywioł i byliśmy bezsilni. Kobiety dostały spazmów i ich krzyk rozdzierał powietrze. Nareszcie za czwartym razem czterej rybacy, sami przywiązani na sznurach, które wszyscy pozostali mężczyźni trzymali w dłoniach, zdołali uchwycić burtę i wyciągnąć ją na suchy piasek poza miot fal.
„Były to już szczątki łodzi. Natychmiast przystąpiono do ratowania obu jej pasażerów, czem zajęli się dwaj lekarze: dr. Lorek ze Lwowa i dr. Zajączkowski z Poznania. Przedewszystkiem wypompowano wodę z żołądków, następnie opatrzono liczne pokaleczenia. Chłopiec większych uszkodzeń nie doznał. Natomiast pan Dowmunt ma dwukrotnie złamaną lewą rękę i jedno żebro. Według opinji lekarzy, złamania te łatwo dadzą się zestawić“.
„Najbliższym pociągiem wysłano obu do szpitala miejskiego w Gdyni. Cała ludność Helu wraz z kuracjuszami owacyjnie odprowadzała nosze z nieprzytomnymi jeszcze bohaterami tragicznej nocy na dworzec. Wagon literalnie został zasypywany kwiatami“.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/315
Ta strona została skorygowana.