Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

myśl, czy po tych strasznych zdarzeniach zdoła on powrócić do życia… I powrócić do niej…
Jakaś potężna wola, jakieś niezrozumiałe zrządzenie losu usunęło z jej drogi groźbę utraty ukochanego człowieka. Nieszczęśliwy wypadek, który w tak okropny sposób pozbawił życia Ewę, który tak okrutną cenę zapłacił za prawo Marty do jej męża — przerażał ją.
— Boże, Boże! Czemu byłeś tak nielitościwy! Dla tej słodkiej, dobrej kobiety o sercu ze szczerego złota! Dla tej kryształowej duszy, pełnej tak wielkiej miłości i tak wielkiej krzywdy!
Dla tej najszlachetniejszej z najszlachetniejszych, zapierającej się własnego szczęścia…
— Boże, Boże! Czemuż byłeś tak nielitościwy! Czemu nie zabrałeś mnie, mnie nikomu niepotrzebną, przez nikogo nie kochaną…
Modliła się Marta i łzy spływały po jej twarzy.
Przypomniała sobie rozmowę z Ewą i jej ciepły uścisk siostrzany. Przypomniała smukłą postać chłopca o myślących oczach, syna Andrzeja.
— Boże, Boże! — żaliła się w łkaniu — czemuż zabrałeś mu matkę! Jeżeli nawet my wszyscy byliśmy tak winni, cóż zawiniło to dziecko!…
A Andrzej?… Boże, daj mu siły, pozwól mu żyć, pozwól zabliźnić się tej okrutnej ranie, pozwól! Boże… Boże… I żeby mnie nie odepchnął od siebie i żeby umiał przebaczyć mi, że ja żyję, gdy ona umarła…
W Gdyni byli o godzinie dziewiątej rano. Marta wypoczęta i wyspana wyglądała znacznie lepiej. To też mimo opozycji lekarza, wprost z dworca z Romanem pojechała do szpitala.
Serce jej waliło młotem, gdy otworzono przed nią drzwi pokoju Andrzeja.
Leżał nawznak. Wychudły, bez kropli krwi w twarzy. Wokół zamkniętych powiek rozciągała się szara siatka zmarszczek. Spieczone wargi, rozchylone w szybkim nierównym oddechu, nieogolona broda i wąsy, pot