apetytu. Andrzej, rzucając od czasu do czasu niezbędne „ach tak“, lub „rzeczywiście”’, pochłonięty był jedną myślą: — przyjdzie, czy nie przyjdzie? — Elektryzowały go każde echa kroków z dalszych pokojów.
— Tak, panie — dowcipkował prezes — umyślnie urządziłem jej sypialnię w ośmiokątnym pokoju, by nie mogła narzekać, że ją zamykam w czterech ścianach. — wychylił kieliszek. — Dobry dowcip, co?
— Rzeczywiście wyśmienity. — przytwierdził Andrzej.
— Przezorność, panie. Przezorność. Pierwszy mąż trzymał ją w czterech ścianach — no i było jej tam za ciasno.
— To pani prezesowa zdążyła być wdową?
— Co? Gdzież tam. Ach, prawda, — przypomniał sobie prezes — pan jest afrykanin. Nie zna pan naszych stosunków. Nie, panie, Lena rozeszła się z pierwszym mężem. I pochlebiam sobie, że dla mnie. Ale a propos, pan podobno zamierza poszukiwać lokaty dla swego kapitału?… Chętnie panu dopomogę. A przedewszystkiem ostrzegam przed „murowanemi interesami“. Murowany interes, to zawsze murowana plajta. No, ale tymczasem chodźmy. Muszę przecie bawić gości.
W salonach znowu panował gwar. Tańczono, grano w karty, flirtowano. Po dłuższem poszukiwaniu Andrzej dostrzegł Lenę, otoczoną grupą oficerów. O dostępie mowy być nie mogło. Wreszcie zrezygnowany wyszedł.
Na dworze siąpił drobny kapuśniaczek. Pomimo to postanowił iść pieszo. Nie zdążył jednak zrobić kilku kroków, gdy usłyszał za sobą męski głos:
— Sekunda, panie, sekunda.
Dopędził go, pośpiesznie zapinając płaszcz ów rudawy major.
— Czem mogę słuszyć? — Zapytał chłodno Dowmunt.
— Drobiazg, a właściwie bardzo ważna sprawa.
Major uśmiechnął się krzywo i dodał:
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/34
Ta strona została skorygowana.