Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/37

Ta strona została skorygowana.

żyć nie mógł, mając obie ręce zajęte pod obrusem. Był to mężczyzna lat około pięćdziesięciu, o czem świadczyła jego tłusta fałdzista twarz, okrągły brzuch, napęczniały pod wymiękłym gorsem koszuli i para wyłupiastych szkieł bez oprawy, za któremi pływały okrągłe rybie oczy.
Przybycie majora sprawiło mu widoczną pzyjemność. Wyjął natychmiast ręce z pod obrusa i zawołał tubalnym głosem:
— Major Krupski znowu na horyzoncie. „Oazo“, witaj marnotrawnego syna! Niebywała atrakcja szalonej nocy!
Trylski był od lat redaktorem i wydawcą brukowego dziennika i tak przyzwyczaił się do robienia sensacyjnych tytułów, że mówił tytułami.
— Serwus, Henio, — kwaśno uśmiechnął się major, — nie jestem sam. Pozowolisz, pan… pan…
Andrzej wymienił swoje nazwisko.
— Ha! — ryknął Trylski. — Obfite polwanie na foki. Wspaniały okaz afrykański!
To rzekłszy wystawił na Dowmunta wskazujący palec, przy pomocy drugiego sprokurował coś w rodzaju kurka do flinty i pstryknąć palcami:
— Pif! Paf! Celny strzał znakomitego myśliwego!
Collen Moor zanosiła się od śmiechu.
Niech się pan nie złości — zaświergotała do Andrzeja. — to taki kawał. Redaktorek nie mówi, że pan jest futro, tylko foka, to znaczy taki facet, co stawia kolację.
— O, nic nie szkodzi, — skrzywił się Dowmunt, — Ale skąd pan wie, że jestem… foką… afrykańską?
— Genjalna metoda dedukcji. Wprawne oko dziennikarza, „Goniec Stołeczny“, wszystko wie, wszystko widzi, wszystko słyszy. Przyjazd do kraju miljonera afrykańskiego wywołał w kraju zrozumiałe zainteresowanie. Informacje udzielone przez portiera hotelu „Bristol“ potwierdziły naszą sensacyjną wiadomość o pańskim zamiarze inwestowania w Polsce większych kapitałów.
Major, który nawet nie wiedział z kim miał „oko-