Gdy na chodniku padło krótkie: — Patrz, Rolls Royce! — Wszystkie głowy się odwracały, wszystkie spojrzenia kierowały się na jezdnię, gdzie bezgłośnie sunął dwuosobowy, pięciometrowy samochód o wypieszczonej linji, połyskujący srebrem okuć i lśniącą emalją szafiru
Stanowił on dumę stolicy i w każdem: „Patrz, Rolls Royce“ możnaby było odszukać nutkę chełpliwości.
Lecz myliłby się ten, ktoby sądził, że pasażerowie tego wozu równą cieszą się sympatją. Miasto znało ich wyśmienicie. Przy kierownicy siedziała piękna pani w jasno-popielatym z grubej wełny płaszczu i w szafirowym berecie. Obok smukły kilkunastoletni boy w szafirowej liberyjnej kurtce i w takiejże czapce z białym deklem.
Ulica wiedziała, że jest to pani Kulczowa, i choć jej piękność i niecodzienna uroda boya zlewały się w jedno z luksusową całością auta, tłum dzielił swe wrażenia, nie żałując pięknej pani uszczypliwych przycinków, czy to na temat majątku jej męża, czy o jej przeszłości, czy też w aluzjach do smukłego chłopca, zapatrzonego w swą panią, jak w słońce.
Zośliwe słowa padały jednak cicho, bowiem nie zawsze bezpiecznie jest mówić o żonie takiego potentata jak prezes Kulcz. Padały cicho, nie dolatując do wspaniałego wozu, sunącego dumnie środkiem jezdni.
Samochd szedł cicho i, wprawną ręką kierowany, z ryzykowną nonszalancją wymijał inne auta, zataczał śmiałe półkola na wirażach, wreszcie przemknął między tramwajami na rogu Królewskiej i płytkim łukiem zajechał przed „Bristol“.
Z hallu wybiegła służba, lecz widząc, że nikt nie wysiada, wróciła do hotelu. Opodal zebrała się grupka gapiów.
Lena czekała. Na jej małym zegarku strzałka znaczyła jedną minutę po drugiej, drzwi westibiulu nie jeden obrót zrobiły na swej osi, wpuszczając i wypuszczając dziesiątki ludzi.
Zacięła się jednak i postanowiła czekać.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/45
Ta strona została skorygowana.