Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

— Tak? — zapytał znacząco. — A no, spróbujmy!
Pragnął ją zaintrygować. Przecie nie wiedziała, że jest poinformowany o „eksterytorjalności“ jej sypialni. Zgodziła się z śmiechem.
Dowmunt umyślnie kluczył. Zaglądali wszędzie, lecz wszędzie byli ludzie. Wówczas skierował się w stronę pokojów służbowych.
— Czyżbyś chciał iść do kuchni? — zażartowała Lena.
— Zobaczymy — odparł z żartobliwą tajemniczością.
Raptem otworzył drzwi do łazienki i trzymając ją za rękę przeszedł do ubieralni, kierując się do znajomych drzwi, za któremi była jej sypialnia. Spodziewał się uradowanego zdumienia Leny.
Lecz jakże się zdziwił, gdy zbladła i wyraźnie drżącym głosem zawołała:
— Nie, nie, tam nie można, Nie można!…
— Lena? Dlaczego?
— Nie można, Andy!
— Przecie to twoja sypialnia?
— Skąd wiesz? — w oczach jej zjawił się niepokój.
— Wiem, kochanie, bo byłem tam.
— Ty?! Kiedy?!
— O, już dawno. Nawet jadłem, wyobraź sobie, tam kolację. Co za profanacja, prawda?
Lenie opadły ręce. Odstąpiła od drzwi, które zasłaniała sobą, a w jej głosie zapalił się cichy gniew
— Kulcz cię zaprowadził?
— Tak. Twój mąż. Ale co ci jest, Lenuś?
— Więc… więc… widziałeś?
— Co?
— Ledę.
Andrzeja nagle olśniła błyskawica odkrycia. Ależ tak! Jakże on jej mógł nie poznać. I maska! I naklejone blond włosy…
Zdecydowanym ruchem otworzył drawi i podbiegł do obrazu.
Jakże mógł nie poznać! To smukłe ciało, ta ciemna