Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

rzuty sumienia, że swem brutalnem zachowoniem się spowodował tak niebezpieczny wstrząs nerwowy. Pewnenego dnia zadzwoniła doń Antosia. Mówiła, że pani kazała bardzo, bardzo podziękować za kwiaty i że czuje się lepiej.
Zaczął rozmyślać, jakąby Lenie na wyzdrowienie sprawić niespodziankę. O żadnym cennym podarku mowy być nie mogło ze względu na Kulcza. Wpadł wreszcie na pomysł. Tyle razy namawiała go do kupna auta. Rolls Royce‘a wszyscy znali i ustawiczne ich wycieczki musiały zwracać powszechną uwagę. Zresztą i jemu samemu samochód jest potrzebny, nawet ma garaż wynajęty razem z mieszkaniem.,
Zdecydował się na Packarda, wspaniałe torpedo koloru tête de négre. Szło jak lalka, wyciągając na dobrej drodze do stu trzydziestu.
Po próbnej jeździe wręczył czek grubemu panu Osmanowiczowi:
— Istotnie, rasowy wóz. Jestem zupełnie zadowolony.
— Co? Jak? — zagrzmiał ten ciężkim basem. — Zadowolony? Świetnie. Wobec tego pozwoli pan, że zgodnie z tradycją firmy zaproszę pana na kieliszek konjaku. Taki wóz wart chyba kieliszka kojaku?
Nie protestował i pojechali do „Polonji“. Osmanowicz lubił wypić. Andrzej miał mocną głowę i chętnie mu sekundował. Po drugiej butelce grubas zrobił kwaśną minę i zapytał:
— A możeby tak zmienić markę?
Gdy Andrzej z humorem zgodził się, Osmanowicz się rozczulił:
— „Napoleonka“ — ryknął.
Głos jego miał widocznie właściwości trąby jerychońskiej, bo w tej chwili na balkonie zwisającym nad salą otworzyły się drzwi, a w nich ukazała się korpulentna persona redaktora Trylskiego. Zerwał z pod brody serwetkę i powiewając nią nad głową, zawołał:
— Oto ucztujący Osman bej i — kogo widzę? Krezusie Afrykański, witaj w murach Kartaginy!