Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

— Och, ja bardzo lubię siedzieć przy motorze, ale jemu będzie nudno. Chyba, chyba, weźmiemy może Irkę Żabiankę? Pan nic nie ma przeciw temu?
Oczywiście, zgodził się.
W domu zastał bilecik od Leny. Dziękowała za kwiaty, pisała, że tęskni, a tu lekarze trzymają ją w łóżku. Ale czuje się już dobrze i wkrótce wstanie.
Sprawiło mu to prawdziwą radość. Cieszył się myślą o niespodziance, jaką będzie dla niej nowy wóz, przeczytał bilecik kilkakrotnie i wciągając w nozdrza, zmysłowy zapach jej perfum, starał się narzucić swojej wyobraźni chwilę, gdy znowu tu przyjedzie, gdy znowu rozżarzy się w jego ramionach smagłe jej ciało i zapali się łuna w skośnych zielonych oczach.



VII.

Ziemia oddychała świeżym podmuchem maja. Nieśmiała zieleń rozwija wilgotne liście, a drzewa prężyły ku słońcu konary, aż im stawy trzeszczały. Las przeciągał się, obudzony łagodnem ciepłem słońca.
Na skraju przy drodze rozesłali pled i rozlokowali się na nim. Roman został przy aucie. Podniósł maskę i zachwycał się konstrukcją motoru. Teraz dopiero Dowmunt przyjrzał się pannie Żabiance. Ani jej powierzchowność, ani sposób bycia, zaprawiony sporą dozą nonszalancji, nie wskazywały na klasztorne wychowanie, które odebrała jednocześnie z Martą Rzecką.
Ta zresztą nie ukrywała, że ją szokuje zbyt swobodne i nieco agresywne zachowanie się koleżanki,
Porównując je obie Andzrej nie mógł odmówić pannie Irenie urody, chociaż mocno zmanjerowanej wyskubanemi linijkami rozpiętych ku skroniom brwi i utlenionemi włosami.
Zuchwale uderzyła go spojrzeniem szyldkretowych oczu.