począć. Niespodzieawany atak tej zwarjowanej dziewczyny. namiętność pocałunków,
Już fala krwi załomotała mu w uszach, gdy nagły odruch świadomości otrzeźwił go zupełnie. Niemal przemocą oderwał ją od siebie.
Stała chwilę, wpatrując się weń rozszerzonemi źrenicami, później rzuciła się na tapczan z cichym nerwowym śmiechem.
— Psiakrew! — zaklęła i strzepnęła palcami.
— Poco pani tu przyszła?! — odezwał się z wyrzutem.
— Poto żeby pana zdobyć!… O, niech się pan nie obawia, nie chodzi mi o pańską rękę i nazwisko. Bynajmniej!
— Panno Ireno!
— Tak! Tak! Gwiżdżę na pana! Rozumie pan? Gwiżdżę! Mnie pan obchodzi tylko jako mężczyzna, jako samiec.
Roześmiał się nieszczerze:
— Pani zdaje się ma lat dziewiętnaście?
— Tem lepiej. Moja młodość daje mi prawo wyboru kochanka. I wybrałam włanie pana. Przecie nie zaprzeczy pan, że podobam się panu, że pobudzam zmysły?
— Panno Ireno! Jest pani młodą dziewczyną, niedoświadczoną i narwaną. Omal nie popełniła pani szaleństwa, które mogło pani zatruć całe życie. Przecie pani też chciałby wyjść za mąż…
— Czy pan jest naiwny, — przerwała mu ze złością, — czy chce mnie pan poprostu zbyć głupim wykrętem?
To już rozgniewało Andrzeja.
— Cóż pani sobie wreszcie myśli! Że nie wziąłbym jednej więcej dzierlatki, która mi się rzuca na szyję? Że boję się dla siebie następstw skorzystania z jeszcze jednej okazji? Jest pani smarkata razem ze swoim snobizmem pozowania na demona. I gdyby nie zasady, które nakazują mi uszanować dom i nazwisko panny z towarzystwa, gdyby nie poprostu litość nad pani nieświadomością — no…
— Boże! Jakiż on naiwny! Czy panu się zdaje, że jestem dziewicą? Cha, cha, cha… Nie szlachetny panie,
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/76
Ta strona została skorygowana.