razem na mieście, wpakował Irę do Packarda i zabrał na spacer. Po drodze zostawił list wraz z dużym napiwkiem u portjera „Polonji“.
Przez cały dzień nie opuszczał go humor, wieczorem zaś, gdy opowiedział Lenie o odnalezieniu przyjaciela i usłyszał od niej, że „to tęga głowa i jeden z czołowych polityków, kilkakrotny kandydat do teki ministerjalnej“ — nie mógł znaleźć słów na wyrażenie radości.
— A to szelma! Tak się wybił! Ho ho! Dorpat nie daje sobie w kaszę dmuchać!
Zasypywał Lenę opowiadaniami o Żegocie, o sobie i o innych dorpatczykach. Ona zaś namiętnie lubiła słuchać jego opowiadań, pełnych nieoczekiwnych zwrotów i plastycznych skrótów.
Dowmunt przez kilka dni wypytywał wszystkich o Michała, zbierał masami informacje i plotki, telefonował po kilka razy dziennie do „Polonji“ z zpytaniem, czy poseł Żegota nie przyjechał.
Wkońcu dowiedział się od pułkownika Staszkiewicza, że sejm zostanie zwołany za miesiąc, lub najdalej za półtora i wówczas Żegota napewno przyjedzie do Warszawy.
Tymczasem tryb życia nie uległ zmianie.
Wszystko układało się w codzienne szufladki przyzwyczajenia, gładko, bez trosk i zmartwień. Jedynem urozmaiceniem bywały sprzeczki z Irą, kończące się dysputami, których nie lubił. Do samej Iry przyzwyczaił się jednak bardzo i byłby w szczerym kłopocie, gdyby mu kazano wybierać między nią a Leną.
Tak mijały dni, aż do owego ranka, kiedy pękła bomba.