Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

wiedzmy — temperamentu?… Chyba, chyba, że ja, jako, powiedzmy, partnerka wzbudzam w pani odrazę.
— Pani go kocha?
Irena roześmiała się szczerze.
— Myślałam, — dorzuciła Lena — pani jest bardzo młoda. W tym zwłaszcza wieku…
— Och, przyznaję, że bardzo go lubię. Jest piękny, silny, inteligentny, subtelny… Mogłabym tu cały szereg zalet Andrzeja wyliczyć. Ale miłość? To pojęcie, zdaje mi się, straciło prawo egzystencji od czasów Laury, Beatrice i Maryli, a w każdym razie od wojny światowej.
— Ma pani bardzo nowoczesne poglądy, ale nie sądzi pani chyba, że do przeżytków należy zazdrość?
— Przypuszczam, że ta będzie istniała wiecznie, ale naprzykład, jeżeli o panią chodzi…
— Nie jest pani zazdrosna?
— Nie.
— Niemożliwe!
— Proszę pani, wprawdzie jestem młodsza, ale pani jest nieporównanie ładniejsza i — czy ja wiem, jak to nazwać — ma pani masę wdzięku. O, niech się pani nie uśmiecha, mówię to zupełnie szczerze. Ile razy panią widziałam — zachwycałam się panią. I wie pani, gdy pomyślę, że mój kochanek jest także kochankiem pani, działa to na mnie podniecająco. Oddawna pragnęłam panią poznać i naprawdę bardzo się cieszę, choć nastąpiło to na tym terenie.
— Pani jest jeszcze strasznem dzieckiem.
— Wydaje mi się, że pani się myli i zmieni pani zdanie gdy się poznamy bliżej, czegobym bardzo pragnęła. Dobrze?…
Lena z ciekawością przyglądała się tej dziwnej dziewczynie. Wywoływała wrażenie raczej miłe. Lecz myśl, że Dowmunt mógł dzielić swe uczucia, że ona sama, piękna, namiętna, pożądana przez tylu, nie wystarczyła temu człowiekowi — napełniała ją gniewem i chęcią zemsty.
— Ale! — zawołała Irena — zapomniałyśmy o An-