Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
Czwartek

Nareszcie przyjechał Jacek. Musiał w Paryżu bardzo dużo pracować, albo lumpować, bo zmizerniał i stał się bardziej nerwowy. Przyjechał bardzo wcześnie, kiedy jeszcze spałam. Dowiedziałam się od Józefa, że zaraz po wzięciu kąpieli mówił z kimś przez telefon prawie godzinę. Nie trudno było mi się domyśleć, że mówił z nią.
Pierwsze śniadanie jedliśmy razem w buduarze. Jacek powiedział:
— Nie chcę cię martwić, ale zdaje się, że będę musiał podać się do dymisji.
Oniemiałam. Jacek, który tak kocha swoją pracę, który jest na drodze do najświetniejszej kariery, któremu wszyscy przepowiadają wspaniałą przyszłość, miałby wyrzekać się swego stanowiska. Od razu domyśliłam się, że to przez tę kobietę. Widocznie zagroziła mu denuncjacją i on nie znalazł innego sposobu uniknięcia skandalu. Jeżeli ta baba spełni swoje pogróżki, skandal będzie i tak. Tego się nie da uniknąć, ale Jacek już nie jako osobistość oficjalna, lecz jako człowiek prywatny przynajmniej nie skompromituje swego urzędu.
— Czy możesz mi powiedzieć szczerze — zapytałam — tak zupełnie szczerze, co cię skłania do dymisji?
Nadałam swemu głosowi barwę najserdeczniejszej przyjaźni, i myślałam, że wreszcie ten skryty człowiek pomówi ze mną otwarcie. On jednak znowu uciekł się do wykrętów. Powiedział:
— To przecież jasne. Z mojej winy nader ważne dokumenty państwowe dostały się do rąk szpiegów.
Spojrzałam nań niemal z pogardą:
— Jak to? Więc chcesz we mnie wmówić, że grozi ci dymisja za tę jakąś głupią kopertę?!
— Po pierwsze koperta wcale nie była głupia. Po drugie nie miałem prawa jej trzymać w domu, a w każdym razie było mo-