Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

sobie przekonałam się, że te urzędowe sprawy wcale nie są ani trudne, ani męczące. W ich ustach słowo „konferencja“ nabiera jakiegoś niebotycznego patosu, a ja właśnie miałam konferencję i teraz wiem, że nie różni się ona niczym od zwykłej salonowej rozmowy.
Przyjaciel pułkownika wyszedł, przy pożegnaniu zapewniwszy mnie, że będzie szczęśliwy, jeżeli mnie kiedyś spotka. Miły i kulturalny człowiek.
Gdy znowu zostaliśmy sami pułkownik powiedział:
— Ach, na śmierć zapomniałem o tym, że miałem panią prosić o przejrzenie tych fotografij. Mam tu sporo fotografij moich dawniejszych i obecnych współpracowników...
— Jak to? Więc nie chodzi o szpiegów? — zawołałam zdumiona.
— Wcale nie, proszę pani — zaśmiał się pułkownik. — Początkowo myśleliśmy, że istotnie to sprawa szpiegowska, przyszliśmy jednak do przekonania, że ponieważ dokumenty te w istocie rzeczy dotyczyły pewnych spraw personalnych... rozumie pani?... Kwestie awansu, przesunięć, nominacji...
— Oczywiście rozumiem — skinęłam głową.
— Więc nie mogło to wszystko obchodzić szpiegów. Tu raczej mamy do czynienia z czyjąś zbyt daleko posuniętą ciekawością. Prawdopodobnie któryś z zawiedzionych w swoich nadziejach panów zrobił kawał i przebrał się w mundur oficerski, by udawać porucznika Sochnowskiego. Sprawa przez to nie przestała być przykra, ani ważna. Zdaje pani sobie sprawę z tego, że podobnych wybryków tolerować nie mogę i muszę wyśledzić winowajcę. Dostanie za to porządną reprymendę, a może i parę tygodni aresztu.
Uspokoiło mnie to zupełnie. Więc z takiego drobiazgu Jacek robił wielkie rzeczy. Powiedziałam pułkownikowi:
— A niech pan sobie wyobrazi, że mój mąż tak wziął sobie do serca tę sprawę i tak ją wyolbrzymił, że chciał nawet z tego