Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Od razu wydało mi się to nieprawdopodobne. Narzeczony Danki zawsze ma moc pieniędzy. Wiem nawet, że do spółki z moim ojcem finansowali niedawno jakiś wynalazek. Zresztą nie będzie nic łatwiejszego, — myślałam sobie — jak sprawdzić to u samego Stanisława. Jacek jednak okazał się przebieglejszy ode mnie, bo zaraz dodał:
— Bądź łaskawa, kochanie, nie mówić o tym nikomu, gdyż Stanisław bardzo mnie prosił, by o tej pożyczce nikt się nie dowiedział. Chodzi mu zwłaszcza o twego ojca.
Nie mogłam się powstrzymać od rzucenia luźnej uwagi:
— To bardzo dowcipnie pomyślane.
— Mianowicie co? — udał zdziwienie.
— No, cała ta historia Stanisława. Ale mniejsza o to.
Wziął mnie za rękę:
— Posłuchaj, Hanko — zapytał z uśmiechem — a może sądzisz, że ja te pieniądze przehulałem w Paryżu?
Wzruszyłam ramionami:
— Nie mam prawa wtrącać się do twoich pieniędzy. Gdybyś je nawet przehulał, o co cię zresztą nie posądzam, miałbyś ku temu wszelkie prawa. Wiesz dobrze, że pieniądze mnie nie interesują. Było mi tylko trochę przykro, że nie uważałeś za stosowne powiedzieć mi o tym ani słowa. W ogóle ostatnio zrobiłeś się tajemniczy. Ty właściwie wcale ze mną nie rozmawiasz. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś cię gnębi i że ukrywasz to przede mną.
Jacek bardzo spoważniał i milczał przez dłuższą chwilę. A potem zaczął mówić:
— Moja Haneczko, nie chcę przed tobą ukrywać niczego, co by w jakimkolwiek stopniu mogło dotyczyć nas obojga. I jeżeli widziałaś symptom mojej rzekomej skrytości w tym, że nie wspomniałem ci o pieniądzach pożyczonych Stanisławowi, to zaraz ci to wyjaśnię. Owe pięćdziesiąt tysięcy podniosłem i dałem Stanisławowi w dniu swego wyjazdu do Paryża. W dniu tym do-