Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Major ruchem ręki kazał mu odejść i spojrzał na mnie już jakoś łagodniej:
— Widzę, że pani mówi mi prawdę. Niechże pani dalej trzyma się tej metody. Zapewniam panią, że my wiemy bardzo dużo. I jeżeli pani poda nam coś nieprawdziwego, z łatwością to wykryjemy.
Byłam tak wystraszona, że ani mi do głowy nie przychodziło uciekać się do jakichś wykrętów. Drżałam tylko na myśl, że oni mogą powiedzieć o wszystkim Jackowi. To są bardzo niebezpieczni ludzie. Major zaczął mnie wypytywać o czym ostatnio rozmawiałam z Tonnorem. Najbardziej interesowało majora, czy nie wspominał o zamiarze wyjazdu, czy nie wymieniał jakiegoś państwa, albo miasta, czy nie obiecywał napisać do mnie.
Powiedziałam, że wcale nie zamierzał wyjeżdżać, i że na pewno jest w Warszawie, bo dopiero co wrócił z jakiejś podróży handlowej. Major zamyślił się i po dłuższej chwili odezwał się do mnie bardzo surowo:
— Ten człowiek uciekł. Musi jednak przebywać jeszcze w Polsce. Wszystkie punkty graniczne są ściśle pilnowane. I nie ulega wątpliwości, że wcześniej, czy później zostanie ujęty. Spodziewam się jednak, że będzie się starał jakoś skomunikować z panią, jeżeli stosunek, który państwa łączył, zawierał jakieś głębsze elementy uczuciowe...
— Ależ panie majorze... — przerwałam. — Mnie nic z nim nie łączyło. Daję panu na to słowo honoru.
Z jego miny wywnioskowałam, że mi nie uwierzył, ale zrobił niecierpliwy ruch ręką:
— To mnie mało obchodzi, proszę pani. Zależy mi natomiast na tym, by pani natychmiast dała mi znać, gdyby Tonnor przysłał pani depeszę lub list. Czy pani zna jego charakter pisma?
— Nie.
Major położył przede mną kilka arkusików papieru. Każdy był zapisany innym pismem: