Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

bieta o niewprawnym charakterze pisma. W dodatku ohydnym anilinowym ołówkiem.
Na dobitkę kury pachniały surowym mięsem, czy też po prostu nie były już świeże. Zrobiło mi się mdło. Zostawiłam je w jadalni i zamknęłam się w buduarze.
Stanowczo miałam prawo otworzyć kopertę. Tu ani major, ani pułkownik nie mogą żywić do mnie żadnych pretensyj. Skądże mam przypuszczać, że to od Roberta. Jaki mężczyzna wysyłałby damie z towarzystwa zdechłe kury?
Rozerwałam kopertę i wypadł z niej kluczyk. Mały, precyzyjny kluczyk. Oprócz tego wewnątrz była jakaś legitymacja i list. Ponieważ nie wiem jeszcze jak postąpię, i co z tym wszystkim zrobię, a list ten jest jednym z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek w życiu otrzymałam, przepisuję go poniżej:

„Hanko!

To jest straszne, gdy mężczyzna, gdy silny mężczyzna musi wyciągać ręce o pomoc do kobiety, którą pragnąłby otoczyć pancerzem bezpieczeństwa, osłonić przed wszystkim, co zranić by mogło jej subtelną wrażliwość, zakłócić jej spokój, wnieść dysonans w pogodę jej dni. Rozpacz mnie ogarnia, że muszę to zrobić i nic na świecie nie usprawiedliwia mnie, nawet to, że Cię tak bardzo, że Cię tak do szaleństwa kocham. Raczej może to być uważane za jeszcze jeden kamień, który spada na moją biedną głowę i na moje zdruzgotane życie. Muszę tak postąpić.

Wysłuchaj mnie teraz. Niespodziewanie zwaliło się na mnie nieszczęście. Nieszczęście, którego rozmiarów ja sam jeszcze ogarnąć nie mogę. Musiałem nagle, dla ratowania własnego życia, uciekać z Warszawy. Nie zdążyłem zabrać nawet podręcznej walizki. Nawet pieniędzy. Dzięki przypadkowo spotkanym ludziom nie umarłem jeszcze z głodu. Co się ze mną stanie jutro, czy za godzinę — prze-