miał wówczas jeszcze mojego słowa i zarówno jeden, jak i drugi mógł na równych prawach zabiegać o moje względy. Rozeszli się niepojednani. Dwaj najbliżsi przyjaciele stali się najzawziętszymi wrogami.
Bóg mi go teraz zesłał. (Bo i to ważne, że Romek nie widując ludzi z naszego kółka, przed nikim nie wygada się). Wychodziłam właśnie od miary, gdy natknęłam się na niego. Niemal krzyknęłam z radości. On z lekka przybladł (jak to ładnie z jego strony), a ponieważ spotkaliśmy się bec à bec, nie wypadało mu się wykręcić samym ukłonem. Zresztą, już wyciągnęłam do niego rękę.
Powiedziałam mu, że zmężniał i wyprzystojniał. Była to zresztą prawda. Dawniej miał nieco za wąskie ramiona, był trochę za szczupły i w jego sposobie bycia odczuwało się jakby naiwność. Teraz szybko opanował wzruszenie i od razu zgodził się, że mnie odprowadzi. Umyślnie szłam bardzo wolno, by mieć czas na opowiedzenie mu wszystkiego.
Więc powiedziałam mu, że asystował mi pewien pan, który w końcu został zdemaskowany jako szpieg. Ponieważ widywano go w moim towarzystwie, władze wojskowe przypuszczały, że chociaż uciekł z Warszawy, będzie się starał ze mną skomunikować. Zobowiązano mnie, bym natychmiast dała znać, gdyby to miało nastąpić. Potem powtórzyłam Romkowi jak najdokładniej treść listu Roberta i zapytałam, jak mam postąpić. (Oczywiście o kurach mu nie wspominałam, bo to nieistotne, a odbiera całej sprawie aureolę romantyzmu).
Wysłuchawszy mnie z uwagą, Romek oświadczył:
— Jak możesz nawet zastanawiać się nad tym! Gdybyś nawet chciała spełnić prośbę tego szpiega, nie mogłabyś tego przeprowadzić, a sama wplątałabyś się w porządną kabałę.
— Dlaczego?
— To bardzo proste. Po jego ucieczce, oczywiście ustawiono kogoś, kto pilnuje jego skrytki w banku. Byliby bardzo naiwni,
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.