Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

setkę. Jest to ostatnia kasetka z prawej strony w trzecim rzędzie od dołu. Wyjmie pani jej zawartość, schowa do torebki, i będzie pani pieszo wracała do domu.
— Ależ proszę pana — oburzyłam się. — Dlaczego ja to mam robić?!
— Zaraz i to pani wytłumaczę. Otóż Tonnor, a raczej Vallo ma jeszcze nadzieję, że nie zdołaliśmy wytropić jego sejfu. Jeżeli jeszcze jest w Warszawie, nie chciał wszakże narażać się na aresztowanie. Postanowił posłużyć się panią. Mógłby wprawdzie użyć do tego kogoś ze swoich wspólników, ale mając do wyboru ryzyko przyłapania tegoż wspólnika i pani, wolał wybrać panią.
— Nie rozumiem pana majora... — spojrzałam nań ironicznie. — Po pierwsze, mogę pana zapewnić, że żaden kochający mężczyzna mając jakiś wybór, nie narażałby kobiety, którą, platonicznie wprawdzie, ale tak bardzo kocha. Po drugie w jakiż sposób może być w Warszawie, skoro paczka przyszła z Kowla.
— Mniejsza o to — powiedział major.
Właśnie mężczyźni są tacy. Gdy ich się przyłapie na jakimś nonsensie wówczas mówią „mniejsza o to“.
— Ale dlaczego ja się mam tym zajmować?
— Dlatego, proszę pani, by nie spłoszyć ptaszka. Przed bankiem, czy też wewnątrz, na pewno czatuje któryś z jego wspólników. Jest on oczywiście poinformowany przez Tonnora, że pani ma opróżnić skrytkę. Przecież Tonnor po to jedynie obarczył panią swoją prośbą, by mógł bezpiecznie odebrać od pani swoje rzeczy później. To później może być dwojakie: albo zgłosi się ktoś do pani do domu po te rzeczy, albo nie tracąc czasu, wtedy, gdy będzie pani szła z banku do domu. Wątpię, by miał to być sam Tonnor. Nawet w charakteryzacji nie odważyłby się zjawić teraz na ulicach Warszawy. I to jednak nie jest wykluczone. Otóż jeżeli na ulicy podejdzie do pani ktoś i bę-