Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Major zmierzył mnie nieprzyjemnym spojrzeniem:
— A jednak bardzo panią proszę, by pani nie odmówiła nam swej pomocy. Zajmie to pani najwyżej pół godziny czasu.
— Nie o czas mi chodzi — oburzyłam się — lecz o to, że chce pan ze mnie zrobić wywiadowcę policyjnego.
— Ach, po co pani używa tak przesadnych określeń. Po prostu sądzę, że pani jako dobra obywatelka Państwa polskiego nie może odmówić mu pomocy.
— Niestety, odmawiam — powiedziałam stanowczo.
Major rozłożył ręce:
— Ha, trudno — westchnął — widocznie nie umiem zbyt przekonywująco argumentować. Cóż?... Nie zostaje mi nic innego, jak zwrócić się z tym do męża pani. Może on zdoła panią namówić...
Przeraziłam się naprawdę:
— Przecież obiecali mi panowie, że mąż w żadnym wypadku o niczym się nie dowie. Nie mam przed nim nic do ukrywania, ale, pan rozumie, nie chcę go narażać na przykrości. Nie chcę, by bodaj przez chwilę potraktował tę rzecz w złym świetle...
— Rozumiem panią — przerwał mi. — Lecz skoro stawia mnie pani w sytuacji bez wyjścia, będę musiał uciec się do tego środka. Niech pani będzie przekonana, że mówię to bynajmniej nie w celu wywarcia presji, lecz dlatego, że wierzę, iż mąż pani przyzna mi rację i skłoni panią do spełnienia mej prośby.
Przygryzłam wargi. Cóż mogłam mu odpowiedzieć? Musiałam się zgodzić. Przejmuje mnie wstrętem myśl o tym, co jutro mnie czeka. Drogi Boże! Żeby go wreszcie złapali, czy żeby zdołał uciec. Niech się to już skończy!
Zastałam kartkę od stryja Albina. Zawierała tylko dwa słowa: „Nic nowego“.
Jedno wiem, że tak dłużej żyć nie potrafię.